Często pytacie jak to możliwe, że podczas ciąży studiowałam? A ja nie wiem jak na te pytania odpowiadać. Normalnie. Całą ciążę rano wstawałam i wychodziłam na zajęcia. Robiłam tak, aż do samego porodu. Chociaż przyznaję, że było to dosyć męczące. Każdy trymestr ciąży rządzi się swoimi prawami. W pierwszym są mdłości i senność, w drugim zazwyczaj jest całkiem dobrze, ale trzeci to już duży ciężar do dźwigania. Dodatkowo podczas ciąży występująca burza hormonów sprawia, że kobieta reaguje dużo bardziej emocjonalnie, często jest płaczliwa i miewa zmienny nastrój. Opowiem wam trzy krótkie historie, które spotkały mnie na studiach. Każda w innym trymestrze ciąży.

Duża część studiów na kierunku lekarskim opiera się na rozmowach z pacjentami, czyli na zbieraniu wywiadów medycznych. Studenci na każdych zajęciach klinicznych, czyli tych odbywających się na szpitalnym oddziale, przeprowadzają takie wywiady z pacjentami, by uczyć się jak rozmawiać i na co zwracać uwagę. Dobrze przeprowadzona rozmowa niejednokrotnie zbliża nas do rozpoznania choroby równie mocno jak samo badanie fizykalne pacjenta. Takie rozmowy codziennie, czasem po kilka razy, szybko sprawiają, że studenci nabierają „grubej skóry”. To co na początku jest poruszające i skłaniające do refleksji, powoli staje się rutyną. Lekarz powinien zawsze być empatyczny, jednak nie może płakać podczas przekazywania pacjentowi nawet najgorszych wiadomości. Niestety będąc w ciąży to nie takie proste.

Na samym początku ciąży najtrudniejsze dla mnie było to, że często rozmawiając z pacjentami o ich chorobie lub nawet słuchając jak lekarze opowiadają o różnych diagnozach i ich rokowaniu, niejednokrotnie miałam łzy w oczach. Ciążowa rewolucja hormonalna sprawiała, że chowałam się w kącie ocierając łzy wzruszenia nawet podczas oglądania zdjęć rentgenowskich.

Będąc w połowie ciąży zdawałam egzamin praktyczny z interny. Składał się on z badania pacjenta przydzielonego nam przez egzaminatora, opisania jego choroby i zaproponowania metody leczenia, a także z odpowiedzi na pytania dodatkowe, wybrane przez egzaminatora. Cieszyłam się, że widać już po mnie, że jestem w ciąży. Wiadomo, że ludzie dla ciężarnych są zwykle bardziej wyrozumiali. Ubrałam się na egzamin w sukienkę podkreślającą mój stan i po cichu licząc na choć trochę łatwiejsze pytania wybrałam się do szpitala. Nie widząc się wcześniej z egzaminatorem dostałam przydzielonego pacjenta do badania. Miałam się zgłosić do doktora gdy skończę. Nie sprawiło mi to dużych trudności i po upływie pół godziny byłam gotowa na rozmowę z egzaminatorem.

– To będzie ta trudniejsza część – pomyślałam.

Jednak doktor był zajęty swoimi pacjentami więc dalej nie wiedząc u kogo zdaję egzamin czekałam na korytarzu. Powtarzałam sobie w myślach najważniejsze tematy i denerwowałam się coraz bardziej. W końcu zostałam poproszona do gabinetu.

Gdy tylko weszłam doktor zauważył mój ciążowy brzuch i zaczął przepraszać, że musiałam czekać. Wskazał mi krzesło bym usiadła. Tego dnia oprócz mojego egzaminu był też… tłusty czwartek. Usiadłam na wskazanym miejscu, a na stole tuż przede mną leżał duży lukrowany pączek mojego egzaminatora. Ja, wiadomo, jak każda ciężarną miałam swoje zachcianki i niestety nie mogłam oderwać od niego wzroku. Siedząc na jednym z trudniejszych egzaminów na studiach zamiast się skupić patrzyłam na ten słodki deser. Nie dało się tego nie zauważyć. Doktor zaśmiał się, po czym oddał mi swojego pączka i widząc jak łapczywie go zjadam, powiedział:

– Już wiem z czego Panią zapytam. Cukrzyca!

Będąc w ostatnim miesiącu ciąży ciężko jest chodzić po schodach, szczególnie gdy wejść trzeba aż na piąte piętro. Właśnie na tym piętrze miałam zajęcia z chirurgii i wchodzenie tak wysoko po schodach to było dla mnie za dużo. Dobrze, że w szpitalu jest winda. Pewnego dnia wpadłam do szpitala rano spóźniona, bo mój starszy synek jak zwykle nie chciał mnie wypuścić z domu, do tego poruszanie się z dużym ciążowym brzuchem też zabiera więcej czasu. Szybko przebrałam się w szatni gdzie wpadłam na moją koleżankę. Miło jest nie spóźniać się samemu. Namawiała by iść schodami, bo podobno dzień wcześniej zepsuta była winda. Jednak ja się uparłam. Na windę musiałyśmy dosyć długo czekać, a zegar tykał. Gdy w końcu przyjechała zadowolone wsiadłyśmy do środka.

– Może jednak nie spóźnimy się aż tak bardzo – powiedziałam i od razu pożałowałam swoich słów, bo gdy tylko zamknęły się za nami drzwi winda lekko szarpnęła do góry i koniec. Nie wjechałyśmy na piąte piętro, a jedynie na pół metra w górę.

– No nie. Zacięłyśmy się – powiedziała moja koleżanka i potwornie zbladła. Wyglądało jakby miała za chwilę zemdleć.

– Co się dzieje? – zapytałam

– Nie wiem co robić jeśli zaczniesz rodzić!

A Ty co zrobiłbyś w takiej sytuacji? ?

Komentarze (15)

Comments are closed.